
Wstęp
Bunt nie rodzi się z hałasu, lecz z ciszy. Z tej ciężkiej, gęstej jak smoła, która wlewa się w płuca, kiedy świat mówi ci, jak masz żyć, a ty nie umiesz oddychać. Z niedopasowania, z rozdźwięku między tym, co w tobie pulsuje, a tym, co widzisz wokół.
Sztuka nie jest ukojeniem, nie jest delikatnym dotykiem na ranie. Jest dłonią, która ją rozrywa, żeby zobaczyć, co jest pod spodem. Jest krwią na płótnie, słowem wyrytym na murze, cieniem, który nie boi się światła. Nie jest ozdobą. Jest śladem. Jest dowodem, że coś tu było, coś istniało, ktoś nie zgodził się milczeć.
Ta książka nie jest próbą tłumaczenia świata, nie jest poradnikiem, jak się w nim odnaleźć. Jest zbiorem ran. Każda strona to blizna, która się nie zamknęła, historia, której nie da się wygładzić. To zapis buntu, który nie szuka zgody, nie prosi o pozwolenie.
Bo są słowa, które muszą krwawić,
żeby mogły żyć.
Pierwsza Krew
Krew, która nie wysycha,
trwa jak pamięć o nocy,
która nie miała końca.
Zamiast ciszy – szum w uszach,
własne myśli tłamszą mnie jak fale.
I każda rana – jak pieśń,
która nie zostanie zaśpiewana,
po prostu czeka, by odejść
zamiast wrzeszczeć, znikając w mroku.
Ale nie zniknie.
Miłość jest krwawiącą blizną,
która nigdy nie staje się niebolesna,
lecz każdy jej gest jest jak nowe cięcie,
jak nóż wpleciony w usta,
które kiedyś mówiły coś pięknego.
I wciąż jestem tu,
na granicy między życiem a śmiercią,
po prostu patrzę, jak czas się rozsypuje
na kawałki, które nie pasują do siebie.
Ziemia jest zbyt twarda, by ją poczuć,
powietrze zbyt suche, by oddychać.
Nadzieja jest tylko cieniem
na pustym niebie,
które nie widzi słońca.
I tak trwam,
jakby każdy krok miał być ostatnim.
I tak trwam,
bo każda rana przypomina mi,
że nic nigdy nie odchodzi.
I wciąż karmię się tym bólem.