
Zgubiłam się kiedyś w lesie. Jako dorosła osoba, będąc na spacerze w wolny dzień. I to nie był pierwszy raz, wcześniej zgubiliśmy się w lesie dwa razy z moim mężem, wtedy jeszcze nie mężem. Raz w Bieszczadach - wyszliśmy po nocy (bez latarek i w klapkach - wczesna młodość bywa beztroska a zdążenie na zachód słońca widziany z góry ważniejszy od racjonalności), bo wiedzieliśmy że "na dole" jest jezioro Solińskie i łódka i nie ma opcji że ich nie ma. Raz w podkarpackich lasach, rowerem - po prostu wiedząc że ten las się kiedyś kończy, a droga rowerowa gdzieś musi dojechać i że skoro mniej więcej znamy okolicę- jak pojawi się miejscowość i jej nazwa na znaku, to na pewno jakoś się odnajdziemy. W w Kampinoskim Parku Narodowym - wróciłam, nawet nie spóźniając się nigdzie, rozkoszujac się wolnością, ufając terenowi okolonemu strumieniem i szlakom turystycznym plus własnej intuicji. Straszne? A gdzież tam. Tak na prawdę każde z tych zagubień było chwilą, która stała się dobrym, przyjemnym, a nawet wzmacniającym wspomnieniem z nutką przygody.
Każda trudna chwila kiedyś się jakoś skończy, albo wejdzie w znane rejony, w których łatwiej się będzie poruszać korzystając z własnych zasobów. Czasem trzeba po prostu iść przed siebie i zobaczyć co jest dalej wierząc, że na pewno jest, chociaz tego na razie nie widać. Czasem po prostu pobycie w jakiejś sytuacji i rozpoznanie jej już daje nam kierunek - niepewny oczywiście, ale może płynący z wewnętrznego czucia, któremu można zaufać.
A Ty o czym myślisz i co przychodzi Ci do głowy widząc leśną mandalę?